Wybraliśmy się na spacer.
Wieczorem.
Taki rodzinny.
Taki nasz…
Zabrałam cyfrówkę, N hulajnogę, a D po prostu swoją jak to mówi N, przez SZ -‚szaszetkę’.
Szybowaliśmy w obłokach zachodzącego słońca pachnącego chorwackim powietrzem.
Fala wyobraźni.
Fala smaków.
Atmosfera przypominająca egzotyczną brzoskwinię, a może pastelową śliwkę?…Do tego posmak liczi. Postrzeganie uśpionego słońca.
Owe słowa zapożyczyłam od N, bowiem ona w ten właśnie wykwintny sposób postrzegała zasypiający dzień.
Owocowa burza mózgów.
Zadziwiła mnie plejadą wielobarwnych określeń…
Głupio mi.
Staliśmy wpatrzeni w gamę barw. W roli głównej jagodowe słońce.
D pokręcił głową, wskazując na klimatyczną restaurację i trzy wolne miejsca przy brzegu.
Hmm…Czemu nie? Warto skosztować nowego smaku.
Podejrzewam, że gdybym nie kusiła się ciągłym zamiłowaniem do próbowania nowych dań, byłabym o 5 kg chudsza. Staram się przetrawić ową informację i nie gasić przy tym swojego entuzjazmu.
-Dobra večer!- powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha wysoki mężczyzna i podał nam kartę z rozmaitymi propozycjami do przekąszenia…
Pół godziny potem.
Mała N standardowo zamówiła pizze frutti di mare…
P.